Zawody motocyklowe Cross Country w Mysiadle

W sobotę 21 września miałem przyjemność wystartować w zawodach motocyklowych Cross Country w Mysiadle pod Warszawą na dystansie „Hobby”. Zawody te były częścią imprezy o skróconej nazwie „MotoXtreme 4” (patrz motoxtreme.pl)

… i start!

… i start!

Pełna nazwa zawodów to:

– IV runda Mistrzostw okręgu Warszawskiego w Cross Country (sobota)
– V finałowa runda Mistrzostw Polski oraz Pucharu Polski w Super Enduro (niedziela).

Dla dalszej części opowieści istotne jest skąd się tam wziąłem… Normalnie jeżdżę na motocyklu który „terenowość” ma głównie w reklamach (BMW GS) a mój egzemplarz nigdy nie miał „kostek” na kołach. Ubłocona droga to dla mnie szczyt hardcore’u, a motocykle crossowe widuje tylko w telewizji lub w gazetach. Jednak tak się miło złożyło, że mój kolega należy do klubu Jarper X Racing Team, który organizował opisywaną imprezę i jako organizator nie mógł wziąć w niej udziału. Zaproponował mi więc, żebym spróbował wystartować na jego motocyklu, który nawet dostarczy mi na miejsce. Jako że większość znanych mi motocyklistów broni oddania swojego sprzętu w obce ręce na równi z oddaniem własnej żony, to wobec tak przedstawionej propozycji nie mogłem przejść obojętnie.

Tak więc poniższa opowieść będzie tworem zupełnego „newbie”, który niemal przez przypadek wkręcił się w świat sportu, który dotychczas wydawał mi się niedostępny jak Regaty o Puchar Ameryki.

Moja przygoda zaczęła się dzień przed zawodami, w piątek, w ramach nieformalnego treningu, który wyprosiłem na koledze aby w dniu startu kompletnie się nie skompromitować. Dosiadłem 100 kilogramowego KTM SXC 200 – do tej pory nie wiem ile on ma mocy, ale szczerze powiedziawszy nie ma to najmniejszego znaczenia – dla mnie i tak o dużo za wiele. To nie jest motocykl do delikatnej jazdy jaką uprawiałem wcześniej, on jej po prostu nie lubi, nim trzeba za****lać :-). No i przez godzinę odebrałem podstawową lekcję jak się nie zabić i błogosławieństwo na kolejny dzień.

Po przyjechaniu na zawody (z rodziną, a jakże…) musiałem spełnić warunki formalne. Wbrew wcześniejszym obawom są one proste i logiczne: najpierw udałem się do ruchomego punktu medycznego, gdzie za kwotę 60 zł po krótkich badaniach i wywiadzie stałem się posiadaczem Karty Zdrowia Sportowca.

Ruchomy punkt medyczny i stanowisko lekarza sportowego

Ruchomy punkt medyczny i stanowisko lekarza sportowego

Następnie w biurze zawodów wypełniłem dwie kartki: z danymi swoimi i motocykla. Wpłaciłem 125 zł tytułem startu w zawodach oraz ubezpieczenia NNW. Dostałem także „kostkę” – odpowiednik chipa do pomiaru czasu znanego mi MTB Mazovia, tylko ponad 10 razy większy i cięższy.

Biuro zawodów

Biuro zawodów

Po zamontowaniu kostki, odprowadziliśmy z kolegą motocykl na przegląd techniczny na którym sprawdzone zostało czy nadaje się on do zawodów. Dzięki brudowi z dnia wczorajszego już z daleka wyglądał że nie nadaje się do niczego innego niż do zawodów :-). W ten sposób warunki formalne zostały spełnione i po niedługim czasie udałem się na „odprawę”:

Odprawa zawodników

Odprawa zawodników

Słuchając przemówienia miałem wrażenie że to raczej formalność niż cenne uwagi, bo dowiedzieliśmy się w jednym czy dwóch zdaniach że trasa jest prosta i „będzie dobrze”… Dostaliśmy błogosławieństwo i w drogę.

Ja zapisałem się na dystans „Hobby” co oznacza połowę krótszy czas jazdy dla amatorów, dzieci i dziewczyn. Wcześniej odbywał się start „zawodowców” i – szczerze powiedziawszy – to że trafiłem do grupy z dziećmi i dziewczynami bardzo mi pasowało.

Ogólna idea rywalizacji okazała się bardzo prosta: jeździ się w kółko po około 4 kilometrowym torze przez 1,5h (zawodowcy) lub 45 minut (Hobby) i ten, kto wyjeździ najwięcej kółek wygrywa. Jako że mój wyścig był później, to mogłem wcześniej zobaczyć jak to się robi.

Start odbywa się w ciekawy sposób (inaczej niż biegi czy zawody rowerowe): zawodnicy ustawiają swoje motocykle na linii startu i podpierają drewnianymi kołkami (podnóżki to rzadkość w tych sprzętach). Następnie wychodzą około 20 metrów przed linię i czekają na sygnał startu:

Ustawienie do biegu przed startem

Ustawienie do biegu przed startem

Po sygnale biegną do swoich motocykli, odrzucają kołki, wsiadają, odpalają i jadą w trasę.

Zawodnicy dobiegają do motocykli…

Zawodnicy dobiegają do motocykli i start

Jak wyglądał mój wyścig? Przede wszystkim starałem się nie zabić. Przy starcie grzecznie puściłem większość zawodników, wyprzedziłem tylko tych którzy nie mogli odpalić swoich sprzętów – ja miałem elektryczny rozrusznik. Potem trzymałem się kurczowo motocykla, naprzemiennie walcząc o to żeby z niego nie spaść, wchodząc w zakręty, przypominając sobie o sugestiach mojego trenera o pozycji na motocyklu, zmienianiu biegów oraz o tym żeby w ogóle oddychać. Po jakiś trzech okrążeniach zacząłem wyczuwać jak motocykl zachowuje się w zakrętach. Poczułem się pewniej i zacząłem mocniej odkręcać gaz w zakrętach… i oczywiście się wyłożyłem. Po podniesieniu i odpaleniu sprzętu kontynuowałem wyścig ale już nieco ostrożniej :-). Co ciekawe, zrobiłem to na tyle szybko że nikt mnie nie zdążył minąć.

Później wyłożyłem się jeszcze raz w najtrudniejszym miejscu, wielkiej bagnistej kałuży z koleinami. Ale poza tym szło mi zupełnie dobrze, udało mi się nawet wyprzedzić kilka motocykli. W sumie chyba udało mi się nieźle opanować „sztukę przetrwania” na torze (bo określeniem „technika” na pewno nie można tego nazwać), bo po którymś okrążeniu wybiegł na środek gość z kraciastą flagą dając mi najwyraźniej sygnał że to koniec jazdy. Minęło 45 minut a ja czułem jakby to było maksymalnie 15 :-). Poziom adrenaliny jest absolutnie nieporównywalny na przykład z rowerowymi zawodami MTB Mazovia, w których kiedyś startowałem.

Pomimo wcześniejszych obaw że skończę wyścig na klęczkach, jak po przebiegnięciu maratonu, to nic takiego nie nastąpiło. Zszedłem z motocykla o własnych siłach i mogłem normalnie funkcjonować – bolały mnie głównie kolana i trochę ręce ale to nic nadzwyczajnego, choćby w porównaniu choćby z przebiegnięciem 10 km bez przygotowania.

Ciekawostką tych zawodów była oferta masażu na miejscu… Masażystki były moimi znajomymi więc z przyjemnością skorzystałem i z tej oferty. Okazało się, że po jeździe na motocyklu byłem jednak tak zmęczony, że na stole „odpłynąłem” i ciężko było mi się z niego zwlec. Na zdjęciu poniżej masażowi poddaje się mój znajomy właściciel motocykla:

Gabinet zabiegowy

Gabinet zabiegowy

Społeczność motocyklowa to bardzo wyluzowani goście, więc widząc kolegę w niecodziennej sytuacji, pozwolili sobie na równie niecodzienny żarcik:

Wszechobecne poczucie humoru…

Wszechobecne poczucie humoru…

Na zawodach była obecna i dopingowała mi rodzina, więc w wolnej chwili postanowiliśmy pobudzić nieco fantazję kolejnego pokolenia:

Kuźnia kadr

Kuźnia kadr

Reasumując: zawody motocyklowe cross-country to rewelacyjna zabawa nawet dla zupełnego nowicjusza: żeby spróbować trzeba tylko umieć jeździć na „jakimkolwiek” motocyklu, mieć trochę chęci i zdrowego rozsądku, oraz kogoś kto wprowadzi w ten świat. Niestety, żeby kontynuować tą pasję, trzeba mieć naprawdę sporo pieniędzy (taki motocykl to wydatek rzędu 30.000 zł), warunki organizacyjne (garaż/warsztat, samochód z hakiem + laweta albo „dostawczak”) oraz poświęcić jej większość czasu wolnego (na treningi, zawody i konserwacje motocykla).

=======

Mój wynik to 16 miejsce na 21 startujących :-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *