Wróciliśmy z kolejnej edycji „mazurskie żagle z dziećmi” (opis zeszłorocznej). Mimo że dzieci o rok starsze, a rodzice bardziej doświadczeni, to jednak łatwiej nie było… Mimo to wierzymy, że trud w edukacje „marynistyczną” potomstwa kiedyś zaprocentuje :-).
Wybór terminu w sierpniu zamiast w czerwcu (jak poprzednio) zaprocentował wysokimi temperaturami i doskonałą pogodą. Dzięki temu że był to szczyt sezonu, to wszystko było otwarte, wszędzie było pełno dzieci, w marinach niemal codziennie były szanty i inne atrakcje. Mimo że baliśmy się tłoku na szlakach i w portach, to nie zaobserwowaliśmy tej uciążliwości. Może dlatego że wcześnie przypływaliśmy do portów, w których jeszcze było dużo wolnych miejsc.
Planując tegoroczną wyprawę zdecydowaliśmy się na mniejszy jacht Phobos 24 ale za to nowszy – dzięki ofercie firmy czarterowej producenta pływaliśmy na nowym egzemplarzu. Odczucia były bardzo pozytywne chociaż nie obeszło się bez drobnych wpadek: wydana nam łódka miała niewysprzątaną lodówkę po poprzednich właścicielach oraz, jak się okazało następnego dnia po wypłynięciu, uszkodzony kabestan (ten używany do podnoszenia masztu). Jednak bosman przyjechał następnego dnia z samego rana i bardzo sprawnie naprawił kabestan oraz uzupełnił ubytek oleju w silniku (zresztą bardzo dobrym Mercury 4 KM).
Ponadto jacht miał jeszcze kilka drobnych niedoróbek:
- brak kieszeni na fały w kokpicie sprawiał trudności w utrzymaniu porządku,
- pod schodami nie było mocowań na sztorcklapę, przez co w czasie przechyłów latała niemiłosiernie i rysowała podłogę jachtu,
- lampki ledowe nie miały trybu świecenia innego niż „na maksa” przez co oślepiały w czasie prac „nocnych”.
Ponadto oryginalne umiejscowienie lodówki na części tylnej koi sprawiało że było tam naprawdę wąsko – ale to już raczej specyfika takiego małego jachtu.
Reasumując, byliśmy z jachtu zadowoleni – to dla czterech osób bardzo rozsądny kompromis pomiędzy łatwością prowadzenia małej jednostki a wygodą udogodnień takich jak lodówka, czy zamykana kabina z chemicznym WC.
Znalezienie takiego kompromisu wbrew pozorom nie jest proste, ponieważ gdybym decydował ja, to kierując się przyjemnością żeglowania wybrałbym mniejszego i bardziej sportowego Phobosa 22, natomiast moja małżonka kierując się wygodą mieszkania wybrałaby większego, a przede wszystkim wyższego Phobosa 25…
Trasa
Podobnie jak w zeszłym roku rejs rozpoczęliśmy z okolic Giżycka i wybraliśmy się na północ Wielkich Jezior Mazurskich. Podobnie jak w zeszłym roku, pływaliśmy po 2-3h dziennie, tylko jednego dnia gdy była flauta, pływaliśmy ponad 4 robiąc obiad na wodzie. Wiatry były słabe, tylko w czwartek wiało mocno (ponad 5B) ale dzięki precyzyjnym prognozom z meteo.pl przeczekaliśmy najsilniejszy wiatr w Węgorzewie. Korzystając z przerwy w żeglowaniu udaliśmy się na spacer nad Mamry żeby podziwiać z nadbrzeża śmiałków którzy wtedy pływali.
Wypłynęliśmy dopiero o 16:30, gdy wiedzieliśmy już że wiatr będzie słabnąć. Mimo że byliśmy zarefowani do połowy powierzchni żagli, to trasę do Sztynortu zrobiliśmy w niewiele ponad dwie godziny (z przechodzeniem pod mostem).
Kontynuując wątek przyjazności mazurskich marin dla dzieci poniżej zamieszczam opisy miejsc które odwiedziliśmy.
W tym roku byliśmy bardzo zadowoleni z pobytu w sztynorckim porcie, który odwiedziliśmy dwa razy. „Ciche” pomosty były naprawdę ciche i spokojne. Było dużo dzieci, plac zabaw przy pałacu został rozbudowany o trampolinę – hit tegorocznego wyjazdu.
W niedzielę po południu trafiliśmy na lokalny piknik, którego atrakcjami m.in. były pokazy gaszenia i cięcia nożycami wraku samochodu przez lokalną jednostkę Ochotniczej Straży Pożarnej, które to z zapartym tchem podziwiały tłumy dzieciaków. Z kolei wieczorem trafiliśmy na koncert szantowy Sylwestra Karnafela, lidera zespołu Kochankowie Sally Brown, który świetnie rozkręcił imprezę. Z kolei w czwartek obyło się bez pikniku, ale wieczór w Zęzie znowu spędziliśmy pod hasłem szant, tym razem w wykonaniu Kapitana Waldka Mieczkowskiego – pokaz świetnego warsztatu artystycznego oraz klimatu żeglarskiego. Wobec tych atrakcji uznaliśmy że stosunkowo wysoka cena cumowania w Sztynorcie (70 zł / jacht) jest całkowicie kompensowana ofertą artystyczną. Być może również dzięki tej wysokiej cenie nawet pod wieczór było jeszcze sporo wolnych miejsc do cumowania.
Jedynym zauważonym przez nas minusem pobytu w Sztynorcie była „Winiarnia” – cudzysłów całkowicie uzasadniony. Opis ze strony portu brzmi tak:
Słynne w żeglarskim środowisku piwniczne wnętrze urządzono w gustownym i nieco klubowym stylu. Nastrój lokalu tworzą ceglane mury i sklepienie, przytłumione światło, elegancki bar. To idealne miejsce na degustację starannie dobranych gatunków win z różnych stron świata oraz kameralne rozmowy.
Co do wnętrza, to trudno się nie zgodzić, jednak na tym pozytywy się kończą. Nasze negatywy z odwiedzin około godziny 21:30 to:
- Jedyną osobą z obsługi była bardzo młoda kelnerka zajęta głównie rozmową ze swoim rówieśnikiem siedzącym pod drugiej stronie baru.
- Brak karty win (w Winiarni!), a na pytanie co możemy zamówić otrzymaliśmy odpowiedź że „to co widać” ze wskazaniem na kilkanaście butelek wina w odległości około 2 metrów za barem – odczytanie nawet nazw było niemal niemożliwe. Po obejrzeniu kilku butelek i otrzymaniu jedynie informacji o zawartości że są „wytrawne” (w Winiarni!) wybraliśmy w końcu jedną z nich.
- Białe wino (na szczęście schłodzone) nie zostało otworzone przy nas, tylko przyniesione otwarte, kelnerka nie dała nam go do spróbowania, nie przyniosła również wiaderka z lodem.
- 10 minut po zamówieniu sałatek – jedynego dania „nieobiadowego” z menu, które nadawało się do jedzenia do wina o tej porze (21:30…) otrzymaliśmy informacje że w kuchni nie ma sałaty i nie mogą nam go przyrządzić i czy chcemy coś w zamian.
Także zdegustowani, lekko głodni zostawiając pół butelki zupełnie przyzwoitego wina poszliśmy na szanty do Zęzy. Także potencjalnym amatorom „wyższej rozrywki” Winiarnię odradzam i polecam raczej wybrać piwo i pizzę 🙂 w Zęzie.
Hotel z portem jachtowym Ognisty Ptak nad jeziorem Święcajty to absolutny hit dla żeglarzy z dziećmi:
- olbrzymi plac zabaw na piasku, ze zjeżdżalniami, drabinkami, huśtawkami i trampoliną,
- kąpielisko z ratownikami z wydzielonymi sekcjami dla małych i starszych dzieci,
- nowoczesne i doskonale utrzymane sanitariaty,
- olbrzymi pokój zabaw dla dzieci oraz kryty basen w hotelu (na wypadek niepogody),
- restauracja hotelowa z doskonałą obsługą oraz wyśmienitym jedzeniem,
- tawerna z „szybkim” jedzeniem w ciągu dnia.
Wyżej opisane zalety oraz nieadekwatnie niska cena za postój jachtu (15 zł za jacht + 15 zł za osobę dorosłą, w tym prysznic) sprawia, że stosunkowo mały port jest okupowany przez jachty i znalezienie tam miejsca wieczorem graniczy z cudem – jachty cumują wszędzie, do części pomostów nawet mimo zakazów. Spędziliśmy tam dwa dni i drugiego dnia jeszcze przybyło osób, także po wypłynięciu z trudem znaleźliśmy miejsce z powrotem. Rozmowa z pracownikiem utwierdziła mnie w przekonaniu, że część żeglarzy traktuje to miejsce dosłownie jako cel żeglugi z dziećmi. W weekend czarterują jachty w okolicach Giżycka, dopływają tutaj, a później zostają zacumowani w tym samym miejscu bez ruchu, podziwiając jak ich dzieci korzystają z tutejszych atrakcji. Zbierają się dopiero pod koniec tygodnia, tak żeby zdążyć zwrócić jacht w weekend. Jest to z całą pewnością wygodne i, co ciekawe, relatywnie tanie w stosunku do wynajęcia pokoi dla 8 osób załogi w samym hotelu ale w mojej opinii jakoś wypacza ideę żeglowania.
Jedynym minusem tego miejsca okazał się wieczorny koncert szantowy w tawernie. Sala była pełna, wszystkie stoliki zarezerwowane, miejsce świetnie urządzone, natomiast zespół który wystąpił z szantami był kompletnie bez charakteru (żeby nie użyć określenia żenujący), bardziej kojarzący się z obsługą wesel. Na początku grali powszechnie znane szanty, więc ludzie śpiewali i fajnie się bawili ale czuć było, że to nie klimat tego zespołu. Gdy pierwszą część zakończyli przyśpiewką „teraz idziemy na jednego” to wszystko było jasne :-). Później nastąpiło przeplatanie szant repertuarem bardziej „weselnym”, więc część towarzystwa – najczęściej odpowiednio już napitych „tatusiów” – świetnie się bawiła, a część po prostu wyszła.
Port Łabędzi Ostrów w Pięknej Górze
Port Łabędzi Ostrów koło Giżycka był miejscem, gdzie odbieraliśmy i zdawaliśmy jachty przez co byliśmy na nie niejako skazani. Jednak w przeciwieństwie do innych miejsc tego typu, które wcześniej odwiedzaliśmy (np. Piaski, Piękna Góra nad jeziorem Tajty), które były betonowymi „przeładowniami” kolejnych turnusów czarterobiorców, to port i ośrodek wypoczynkowy Łabędzi Ostrów naprawdę zrobił na nas pozytywne wrażenie. Były tam wszystkie niezbędne atrybuty wymęczonych rodziców-żeglarzy: plac zabaw, kąpielisko i restauracja blisko portu. Minusem były: duża odległość do sanitariatów i mniej kameralny charakter (w porównaniu do Ognistego Ptaka). Z kolei plusem była duża ilość dzieci mieszkających w domkach w ośrodku, dzięki czemu na placu zabaw była cała banda 5-latków. Także spokojnie mogę polecić to miejsce do spędzenia czasu z dziećmi w okolicach Giżycka.
W czasie pobytu na Wielkich Jeziorach Mazurskich Węgorzewo dla mnie jest miejscem magicznym – jest niejako końcem szlaku, miejscem gdzie się zawraca. Dodatkowo klimat płynięcia Węgorapą i kanałem oraz spokój całkowicie osłoniętej przystani w mieście, gdy na Mamrach jest „sztorm”, sprawia że chce się tam przypływać.
Niestety planując odwiedziny w Węgorzewie ani odwiedzając Port Keja nie byliśmy w stanie znaleźć żadnego placu zabaw, więc naszym pociechom pozostało ganianie z piłką i smutna zabawa brudnym żwirem przed tawerną ;-). Jednak po powrocie do domu i wymianie korespondencji z Portem Keja dowiedziałem się że źle szukaliśmy i należało pójść do góry w kierunku sklepiku na górce. W parku znajduje się plac zabaw dla dzieci oraz siłownia dla dorosłych a na dowód otrzymałem poniższe zdjęcie:
Podsumowanie
Wielkie Jeziora Mazurskie mają swój niepowtarzalny klimat, a urozmaicona linia brzegowa i małe dystanse pomiędzy portami sprawiają że można tu atrakcyjnie spędzić czas z dziećmi. Dzięki coraz lepszej ofercie marin oraz punktów gastronomicznych i relatywnie niskim cenom bez żalu wybieram to miejsce jako alternatywę do full-exclusive w Egipcie :-). I mimo że zadręczony przez niegrzeczne dzieci zarzekam się że „nigdy więcej”, to za rok pewnie też spędzę wakacje na jachcie na Mazurach.
Dodałem informacje że jednak obok Portu Keja w Węgorzewie jest plac zabaw dla dzieci – zmodyfikowałem nieco opis Węgorzewa i dodałem otrzymane zdjęcie.
Bardzo fajny wpis! Jestem właśnie na etapie układania trasy (też taki skład osobowy) i chyba się zainspirują Waszą wyprawą.
Mam przy okazji pytanie – jak oceniasz możliwości noclegu na dziko na tej trasie? Widziałeś jakieś fajne miejscówki. Jest dużo rezerwatów na np. Kisajnie i zastanawiam się, czy będzie jakaś fajna opcja.
My w ogóle nie rozważaliśmy tej opcji, tzn. nocowania z dziećmi poza portami. Z prozaicznych przyczyn: brak (dobrych) toalet, trudność wychodzenia na ląd dla dzieci, brak (dobrych) placów zabaw. Ale z wyjazdów bez dzieci wiem, że jest tam dużo takich możliwości.